Trzy lata temu powrócił pan z USA do Polski. Od tego czasu pańskie portfolio biznesowe stale rośnie…
I w tej chwili składa się z czterech firm: Watertoys, Voda, Freebee oraz klubu na warszawskiej Pradze „Goryl we mgle”. Ale jestem też zaangażowany we wszystkich przedsięwzięciach ojca, gdzie jestem członkiem zarządów. Ale już na wstępie chciałbym mocno zaakcentować, że moją ambicja jest budowanie czegoś własnego od początku. Bo nie da się zrozumieć algorytmów funkcjonowania firmy a co za tym idzie efektywnie i świadomie podejmować decyzje w zakresie polityki kadrowej, finansowe, bez tego doświadczenia, które nabywa się powoli, wraz z budowaniem firmy od podstaw.
Jest pan w tej komfortowej sytuacji, że może liczyć na doświadczenie i radę ojca.
I tak się też dzieje. Mój ojciec osiągnął ogromny sukces i zawsze mogę liczyć na jego mądre rady, z którymi chętnie się za mną dzieli. To, że udało się parę razy pójść „na skróty” to w dużej mierze jego zasługa. Pokornie muszę stwierdzić, że popełniłem też parę błędów, z których wyciągnąłem wnioski i które wiele mnie nauczyły.
To może wróćmy do początków.
Pierwszą moją spółką był Watertoys, która miała wyłączność na dystrybucję amerykańskich łodzi Harris. Duży procent łodzi tej marki pływa po akwenach w Stanach. Zdawałem sobie sprawę, że w Polsce będzie miała ograniczony potencjał rozwoju, bo sport motorowodny jest w Polsce marginalny i jest 10-krotnie mniejszy według ilości zarejestrowanych łódek niż w Niemczech. Nasza oferta dotyczy produktu dla bardzo dojrzałego rynku, gdzie gdy wybiera się kolejną łódkę najczęściej jest Harris. Teraz koncentrujemy się na sprzedaży w krajach Afryki wschodniej, gdzie sezon trwa 10 miesięcy a nie jak u nas 2-3. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że muszę realizować także inne projekty….
I tak powstała Voda Naturalna.
U źródeł tego projektu leży żart. Od wielu lat jestem mocno związany z fitnessem. Regularnie ćwiczę, ukończyłem kursy dla dietetyków i w czasie studiów dorabiałem tworząc diety dla ludzi. Jestem pozytywnie zakręcony na punkcie ćwiczeń, jogi i zdrowego odżywiania. Kiedyś stworzyłem drinka pod nazwa „polski bohater”. Na którąś gwiazdkę wyprodukowałem na prezenty 50 butelek „Polskiego bohatera” w satynowej butelce. I wtedy wpadłem na pomysł, że woda w satynowej butelce może być całkiem ciekawym rozwiązaniem.
Inspiracją pośrednia było zapewne zabawna historia, która miała miejsce we Francji. Otóż w jednej z eleganckich restauracji, w południe, na każdym stole stały butelki wódki Smirnoff, Absolut, Chopin…
Pomyślałem wówczas, że to niemożliwe, aby Francuzi o tej porze pili bez wyjątku takie ilości wódki. No i oczywiście okazało się, że jest to chwyt marketingowy bo w tych butelkach była…. woda. Super gag w eleganckiej restauracji. W głowie zaświtał mi pomysł i w wolnych chwilach zacząłem tworzyć projekt butelki. W pewnym momencie uwierzyłem, że to ma sens biznesowy. Za tym szła ogromna praca: wybór surowców, design, kompletowanie dostawców etc. Badałem rynek i od zera uczyłem poruszać się w tej branży.
Zrobiliście fokus.
Najpierw na facebooku i wśród najbliższych znajomych. Okazało się, że kojarzono Vode jako produkt Premium, jako cos fajnego, innego. To był mocny pozytywny sygnał. Pojechałem do huty Varta Glass, znanej z tego, ze produkuje 300 mln butelek dla najbardziej prestiżowych marek na świecie m.in. dla Belvedere. Przychylność, z którą się tam spotkałem jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że to co robie ma sens. Niestety na początku nie był tym produktem zainteresowany żaden dystrybutor, ponieważ Voda nie miała jeszcze swojej historii, nie była znana ani w kraju ani zagranicą. Dlatego musieliśmy sami tworzyć sieć dystrybucyjną, przekonywać restauratorów i właścicieli sieci sklepów, hoteli do naszego produktu. Obecnie dysponujemy własną siecią dystrybucyjną, mamy kilka magazynów na terenie kraju i jesteśmy obecni w prestiżowych sklepach m.in. w Almie. (tutaj proszę dodać gdzie jeszcze)
Podobno sukces przerósł wasze oczekiwania i byliście zmuszeni na szukanie nowych, bardziej wydajnych źródeł.
W chwili obecnej korzystamy ze źródła z okolic Sieradza. Jesteśmy na etapie kupowania własnego źródła z którego będziemy czerpać wodę. Rośnie sprzedaż i zainteresowanie nasza woda, dlatego poszukujemy wydajniejszych źródeł, aby sprostać zamówieniom krajowym ale i zagranicznym. Stawiamy bardzo wysoko poprzeczkę poszukując wody nie o wyrazistym mineralnym bukiecie ale neutralnej smakowo. To wynika nie tylko z naszego przekonania ale i z oczekiwań naszych klientów. Zwłaszcza zagranicznych bo muszę się pochwalić, iż cieszymy się ogromnym powodzeniem w krajach arabskich. Dla tego rynku powstała specjalna butelka w języku arabskim. Jesteśmy tez obecni na rynku azjatyckim m.in. w Hong-Kongu i Szanghaju. I w kraju i zagranicą odnotowujemy duze zainteresowanie naszym nowym produktem Vodą Collagen.
Czy nie irytuje pana forsowany przez niektóre portale internetowe obraz pana jako celebryty z piękną narzeczoną a nie to co pana naprawdę interesuje czyli wizerunek solidnego biznesmena?
Nigdy nie udzieliłem wywiadu do jakiejkolwiek prasy, kwitując najczęściej pytania „na biegu” – sentencją „jestem bardzo szczęśliwy”. Od czasu powrotu do Polski mam wyznaczone konkretne cele, które staram się realizować. Musiałem sobie wiele rzeczy uporządkować w głowie przez ostatnie lata. Tej walce ze stereotypami służył mój pobyt w Stanach. Tam sam podejmowałem decyzje, studiowałem i pracowałem, bo de facto tam mogłem polegać tylko na sobie samym. Chciałem w jakiś sposób wybić te argumenty ludziom, którzy uważali ciągle, ze moja droga życiowa, kariera jest mi „załatwiana”. Bardzo chciałem udowodnić, ze sam potrafię do czegoś dojść. Pogodziłem się z myślą, że jestem kojarzony jako syn zamożnego ojca, któremu wszystko jest dane, ułatwiane i załatwione. I z tym się pogodziłem, co prawda zajęło mi to dużo czasu. Oczywiście, że to iż jestem synem Zbigniewa Niemczyckiego zapewne ułatwia start, chociażby dzięki temu, że rodzice zainwestowali w moje wykształcenie. Jest świetne wsparcie rodzinne co daje mi energię i komfort. Ale mam takie poczucie, że cokolwiek bym nie zrobił, na przykład wymyślił bym nowy rodzaj koła, poleciał na Marsa, to ludzie powiedzą, że to ojciec za tym stoi i to jest jego zasługa. I to będzie jeszcze trwało wiele lat, szczególnie ta opinia będzie w grupie osób niedoinformowanych, że wszystkie moje sukcesy będzie przypisywała ojcu. Ja się z tym pogodziłem. Moje najbliższe otoczenie wie jak to naprawdę wygląda. Ale to jest coś z czym ja muszę się zmierzyć, bo tak naprawdę na rzeczywistość nie ma to żadnego wpływu, a jest wiele korzyści.
Jakie to korzyści.
Ano takie z których trzeba świadomie korzystać. Wiele razy nazwisko i wiarygodność jaką ojciec na rynku zbudował bardzo pomaga. Otwiera wiele drzwi. Ale nawet jak już te drzwi się otworzą, a merytorycznie i biznesowo nic za tym nie pójdzie, to będzie to miało krótkie nogi. Co z tego ze mam z kimś spotkanie gdy mój produkt jest do niczego. Czy też mój plan jest słaby. W takim przypadku to i nazwisko nie pomaga bo biznes jest biznesem.
Nie przepada pan za mediami?
Za nieodpowiedzialnymi mediami, proszę dodać. Powiem tak, serce nie sługa i w moim przypadku nie była i nie jest to biznesowa kalkulacja. Tak się po prostu złożyło. Niektóre gazety wypisują dyrdymały, ze to jeszcze przed naszymi narodzinami było uknute i nie mamy na to żadnego wpływu na tę sytuację. Anię poznałem akurat na balu, ale to mediom pasuje w ich układance. Jesteśmy bardzo emocjonalnie związani i jest naprawdę super. Na wielu płaszczyznach się uzupełniamy i cały czas rośnie temperatura uczuć. Po roku nie było problemu aby się oświadczyć, bo na tyle siebie znam, że nie mam żadnych wątpliwości i pytań. Przy tak mocnych uczuciach nie mieliśmy żadnej kłótni. Jesteśmy aktywni zawodowo czyli jesteśmy zajęci i nie kłócimy się o drobnostki, i wzajemnie szanujemy to co robimy. Dajemy sobie wspólnie wolność i nie ograniczamy sobie przestrzeni w realizacji ambicji zawodowych.
Jako osoba publiczna, zawsze będzie pan narażony na medialne dyrdymały.
80% tego co piszą o nas media to jest wymyślone. Relacjonują dla nich reporterzy nazywani – „dobry znajomy rodziny twierdzi”, lub bliski znajomy powiedział etc. To są fikcyjne postaci. Staramy się tylko pojawiać na ventach, które są zawodowo związane albo z Ani pracą albo moją. Tam jesteśmy obfotografowani, ale staram się nie czytać portali internetowych ani kolorowych pism.
Ktoś kiedyś musi przejąć biznes rodzinny, a rozdawnictwo pieniędzy i totalne rozpuszczanie nie służy takiej idei. Trzeba mieć to poczucie, wyrobić sobie jako przedsiębiorca za ludzi. Za ich zatrudnienie.
Dla mnie fenomenem jest gdy osoba przygotowana teoretycznie do zarządzania wchodząc w ogromne struktury dużej firmy dałaby sobie z tym rade. To musiałby by geniusz. Dlatego uważam, ze najważniejsze jest doświadczenie, budowa czegoś od zera, bo wie się wtedy najlepiej, na jakim etapie jakie Czekaja go niespodzianki i problemy. Dlatego sam od początku rozkręcałem swoje malutkie biznesiki, bo ta wiedza bardzo się przydaje w przyszłości przy prowadzeniu większych interesów.
W czym pan się lepiej czuje w biznesie czy w zarządzaniu?
Te dwie rzeczy się oczywiście pokrywają. Obecnie przy projekcie freebee, który bardzo dynamicznie się rozwija bo zatrudniamy już kilkadziesiąt osób, bardzo ważna rzeczą jest umiejętność wyczucia, kiedy mam sobie dodać nową pozycję – zadanie. Mamy wiele stanowisk i związanych z nimi funkcji.
Dlatego bardzo ważne jest podjecie decyzji, kiedy trzeba stworzyć nowe stanowisko i nowa funkcje pracy. Ale kiedy współpracuje się z dużymi sieciami, które maja kilkaset punktów i zatrudniają kilka tysięcy osób, i tych ludzi trzeba wyszkolić w naszym systemie, i wtedy często staje się przed decyzją, kiedy decydujemy się na większe koszty związane z zatrudnieniem tych ludzi. Bo można też przesadzić i się za szybko rozwinąć i wygenerować koszty które się później nie pokryją.
A co takiego to freebee?
Jest to mobilna platforma dla małych, średnich i dużych sieci preferowania swojego programu lojalnościowego. Jeżeli ktoś posiada kartę stałego klienta np. delikatesów Alma czy Auchan z kodem kreskowym, to nie trzeba nosić w portfelu tych wszystkich kart tylko można to mieć w komórce.
To jedna z funkcjonalności. Ale skupiamy się tez nad tym aby małe i średnie firmy np. lokale gastronomiczne, które taki program lojalnościowy miał kiedyś w systemie kart stempelkowych, przechodziły na nowy wygodniejszy system. Chodziło też o to aby stworzyć system, który umożliwi tworzenie statystyk. Możliwość oferowania większej ilości nagród, związany z nowymi technologiami. Współpracuje już z nami ponad 400 firm.
Daje to możliwość dostępu bezpośredniego do swoich programów lojalnościowych i do punktów które nam się tam gromadzą. Do aplikacji można się załogować poprzez facebook.
Generalnie chodzi o to aby te punkty i nagrody za były w zasięgu ręki, bo często się zdarza że uzbieraliśmy taką ilość punktów która pozwala na odebranie nagród a o tym nie wiemy.
Jesteśmy na etapie wprowadzanie dużej zmiany do naszego systemu, ale szczegółów nie mogę ujawnić. Za miesiąc będzie dostępny i rozszerzy nasz zasięg. I t jest najdynamiczniej rozwijająca się moja firma.
Dużo dały panu szkoły amerykańskie?
W Stanach najpierw studiowałem film. Dopiero później skończyłem zarządzanie i marketing w Ohio. Ale moje serce na samym początku było zakorzenione w teatrze i filmie. Zawsze interesował mnie film. Jako nastolatek pracowałem na planie „Pana Tadeusza” jako asystent, statysta, człowiek do wszystkiego. Nawet miałem swoją firmę gdzie produkowałem teledyski. To nie był bardzo dochodowy interes, bardziej możliwość nauczenia się filmowego fachu. Znakomity poligon do przećwiczenia organizacji pracy, dyscypliny i współpracy z ludźmi. Na zarządzaniu bardziej ukierunkowany byłem na ekonomię oraz na zarządzanie zasobami ludzkimi czyli HR. A wracając do studiów filmowych dużo czasu podczas studiów spędzaliśmy na mini planach filmowych. Po ukończeniu szkoły gady podsumowałem miałem za sobą rocznie 2000 mini produkcji, czyli 60 rocznie. I przechodzi się przez wszystkie pozycje, oświetlacza, człowieka od kabli, wózkarza itd. Na trzecim roku North Caroline Scholl of Arts jak pyta pan co dała mi nauka w Stanach to przede wszystkim tworzenie czegoś od podstawy w zespole. To znaczy jak rodzi się pomysł, to tak go trzeba wytłumaczyć ludziom z którymi się współpracuje aby jak najbardziej go im przybliżyć i nakreślić, aby w w dalszym wyniku mieć satysfakcję podobna do tej jak w przypadku zrealizowania projektu filmowego, który narodził się w głowie do tej biznesowej, kiedy na półkach pojawia się nasz produkt np. Voda.
Ile lat spędził Pan w Stanach.
Dziesięć. Miałem 18 lat kiedy wyjechałem do Stanów.
Podobno pasjonuje Pana film?
Tworzenie filmu, tak. Jako dziecko kręciłem krótkie filmy np. parodie filmów. I o co mnie kręciło w tej pracy to tworzenie czegoś nowego i efekt końcowy. Jak dorosłem to doszedłem do przekonania, że film owszem interesuje mnie nadal ale bardzie proces jego tworzenia. Może wrócę kiedyś do filmu ale musi to być bardzo przemyślany projekt.
Co lubi Michał Niemczycki?
Zegarki – do niedawna nie przywiązywałem większej wagi do marek. Od roku jestem posiadaczem zegarka Cartiera, który otrzymałem od rodziców na 30 urodziny.
Samochód – dojrzewam do myśli aby zakupić stary amerykański samochód z lat 60. W Stanach można znaleźć takie cuda w znakomitym stanie. W tej chwili jeżdżę mercedesem, ale nowe auta jakoś mnie nie kręcą.
Wypoczynek – Najchętniej w kraju w naszych rodzinnych domach w Zakopanem lub w Bryzie. Rodzice mają dom na południu Francji i też chętnie tam odpoczywam. Ale tez chętnie wrócę do Afryki i wybieram się do Azji.
Hobby – kończę licencję na pilota helikoptera. Ze względu na brak czasu wolnego zamiast w 3 miesiące robię to w rok.
Kuchnia – jak mamy czas to gotujemy wspólnie z Anią. Preferujemy kuchnię zdrową białe mięso i ryby. Zrezygnowałem z past które bardzo lubiłem i intuicyjnie wybieram w restauracjach dania nie tuczące. Lubie zdrowa tajska kuchnię.