Kiedy 4 lata temu udało mi się porozmawiać z Arturem Jarczyńskim był to swego rodzaju sukces – bo z zasady nie rozmawia z mediami albowiem nie przepada za rozgłosem. Wtedy wypowiedziane kwestie do dzisiaj są szalenie aktualne albo jeszcze nawet bardziej niż w 2011 roku. Artur należy do ludzi niezwykle dowcipnych, potrafiących spuentować każdą sytuację, jest bowiem bardzo uważnym obserwatorem. Dzisiaj na antenie Polsat News niczym ryba w wodzie – przepraszam za to gastronomiczne porównanie – odpowiadał na pytania i znakomicie kreślił meandry całej tej zadymy wokół koncesji.
A o co chodzi? Restaurator, który posiada 12 restauracji nie może sam, osobiście zajmować się sprawdzaniem i weryfikowaniem czy dany produkt ma 1 czy 2 procent alkoholu. To samo dotyczy zawartości tłuszczu w tłuszczu i cukru w cukrze… Są granice rozsądku, których przekroczenie staję się absurdem. I tak w przypadku pana Jarczyńskiego jego organizacja biznesowa należy do najlepiej zarządzanych i transparentnych, w tym segmencie rynku.
Sam odnosząc się do sytuacji powiedział, że zareagował jako obywatel na apel premiera Tuska dotyczący wspierania polskich jabłek i dlatego wprowadził w menu swoich restauracji cydr. Producentem tego napoju a zarazem dostawcą była firma jedna z najbardziej doświadczonych na rynku. Aby sprzedawać we własnym lokalu napój alkoholowy producent musi przedstawić certyfikat. Ten wskazywał, że napój ma 5% alkoholu. Tymczasem inspekcja, która skontrolowała zakład produkcyjny zauważyła, że na butelkach widnieje zawartość 4.5% alkoholu. I co zrobiła ta inspekcja, otóż „rozesłała informację do wszystkich urzędów w całej Polsce, które nadzorują odbiorców tego produktu, że nabywali go od producenta nie posiadającego zezwolenia. A to jest nieprawdą, gdyż producent posiadał zezwolenie na produkcję napoju alkoholowego, który zawiera ponad 4,5 proc. Posiada certyfikaty, że jego cydr miał około 5 proc. Przepisy Unii Europejskiej dopuszczają możliwość wahania o jeden procent. My ten napój też badaliśmy i miał właśnie około 4, 7 proc. oraz 5,3 proc”- zaznacza Jarczyński.
Przez 25 lat konsekwentnie i rzetelnie budował swoją firmę, w skład której wchodzą restauracje w Warszawie, Katowicach, Łodzi, Krakowie. Tylko w części restauracji warszawskich powstał problem. Chociaż ta informacja dotarła do urzędów w całej Polsce to część z nich zapoznała się z materiałem i odmówiła wszczęcia jakiegokolwiek postępowania, ponieważ stwierdzono, że nie ma ku temu żadnych podstaw. Tak się stało na przykład w Łodzi i w Krakowie. W Katowicach urząd wszczął postępowanie, ale po złożeniu przez Jarczyńskiego wyjaśnień i przedstawieniu dokumentów, postępowanie zostało umorzone. Dzisiaj w Polsacie Artur Jarczyński powtórzył, że jest mu bardzo przykro. Żywi kilka do kilkunastu tysięcy ludzi codziennie. Zatrudnia 300 osób. Jest wyjątkowo rzetelną firmą co w tej branży nie zawsze jest oczywistością.
Jego działalność to po prostu rzetelne rzemiosło. Nie podąża za modami, tylko stara się jak najlepiej służyć i żywić Polaków. I co ważne, co na każdym kroku podkreśla, nie tylko żywić ale serwować radość, najważniejszy element, który można przekazać gościom w tym trudnym restauracyjnym biznesie.
Trzeba mieć nadzieję, że odpowiednie władze zreflektują się i nie będą miały na sumieniu zniszczenia kultowych restauracji warszawskich i pozbawienia miejsc pracy kilkuset osób.