Sama o sobie mówi, że jest ekscentryczna. Projektuje z powodzeniem od lat kolekcje, które stają się ozdobą światowych pokazów mody od Rzymu, Paryża do Nowego Jorku, a ostatnio także Moskwy. Jej kolekcje są, co prawda dedykowane segmentowi dóbr luksusowych, ale ona sama dużo lepiej czuje się u siebie w Pszczelu, w przytulnym domu w puszczy noteckiej, niż na Manhattanie czy paryskich Champs-Élysées. Jest kobietą spełnioną i niezależną. Dumna ze swoich dwóch synów. Starszy Oskar studiuje prawo, ale chce jeszcze studiować dodatkowy kierunek. Młodszy Gaspar zamierza podjąć studia weterynaryjne.
Już, jako mała dziewczynka odstawała od swoich rówieśników. We krwi miała niechęć do tak wszechobecnej w PRL-u unifikacji.
– Już od dzieciństwa zrywałam w wszelkimi stereotypami i skutecznie wychodziłam poza ramy. Uważam, że od nas zależy, w jaki sposób ukształtujemy własny świat i świadomość otaczających nas ludzi. Człowiek kreatywny jest odpowiedzialny za własną rzeczywistość i niechętnie poddaje się unifikacji. Wszyscy mieliśmy w podstawówce takie same piórniki i fartuszki z białym kołnierzykiem. Ja w odróżnieniu od innych dzieci miałam fartuszek w białe grochy. A znienawidzony piórnik pewnego dnia wypalarką do drewna dziadka Franka przyozdobiłam we wzory i pomalowałam lakierem do paznokci swojej mamy.
Marzyła o tym, aby zostać architektem. Artystycznym aspiracjom sprzyjała atmosfera rodzinnego domu. Ojciec kulturoznawca i malarz, mama plastyczka. Po podstawówce idzie do klasy matematyczno-fizycznej ciągle myśląc o studiach architektonicznych. Dobrze się uczy i dostaje wysokie oceny z rysunku. Ale jako, że Ewa jest rocznikiem 67 to łatwo się domyślić, że nie były to czasy komputerów i programów, które współcześnie są tak niezwykle pomocne przy kreowaniu projektów architektonicznych.
– Wtedy na zajęciach królował rysunek techniczny a ja, jako 15. latka sądziłam naiwnie, że architektura to rysowanie domów. Byłam wulkanem pomysłów i rysunek techniczny, wielogodzinne pochylanie się nad deska kreślarską wydawało mi się zajęciem mega nudnym. Jak nie architektura to medycyna. Na te studia zabrakło punktów, zbrakło tych za pochodzenie i tych nieoficjalnych za to, ze była kobietą a nie facetem. Postanowiła zapracować na dodatkowe punkty w szpitalu. Po 8 miesiącach pracy na jednym z oddziałów pewnego dnia wróciła do domu i oznajmiła rodzicom, że wyleczyła się z pomysłu zostania lekarzem. Przeraził ja chaos i układy w ówczesnej służbie zdrowia.
I wtedy pojawił się pomysł zajęcia się branżą krawiecką. Moda zresztą interesowała ja od zawsze.
-Jako dziecko ubierałam lalki, cięłam firanki, aby z nich uszyć sukienki dla swoich zabawek. Do tej pory nie wiem jak moja mama to przeżyła, kiedy zobaczyła pocięte firanki w moim pokoju.
Mając 21 lat zarejestrowała działalność gospodarczą. Dwa lata później zatrudniła pierwsze trzy osoby. Firma szybko zaczęła się rozrastać. Wkrótce liczyła już 50 osób.
– Dotarło wtedy do mnie, że buduję poważną strukturę. Był początek lat 90. Nie zapomnę jak z Włoch ściągałam cale tiry z flauszem na płaszcze. Wtedy stało się jeszcze w kolejkach po towar przed hurtowniami. Były to złote czasy biznesu krawieckiego. Znakomicie się w nie wstrzeliłam, bo miałam świadomość i pojęcie rynku. Ale wtedy też nie była to do końca bułka z masłem, bo było wielu producentów. To był okres, kiedy zamykano szklarnie i badylarze przechodzili na produkcję jeansów i ubrań. Pojawiały się jakieś wymyślone marki, o zagranicznych nazwach a ja ordynarnie na metkach zamieszczałam – Firma konfekcyjna Minge – Pszczew. Sprzedawaliśmy w całej Polsce, Czechach, Słowacji, USA, Rosji i Niemczech. Sama projektowałam i tym wygrywałam na rynku. Nie kopiowałam to mnie kopiowano. Pamiętam jak na stadionie X- lecia robiliśmy nocne akcje i znajdowaliśmy ubrania z podrobionymi naszymi metkami. W Pszczewie sprzedawaliśmy nasze wyroby w soboty, a już od czwartku ustawiały się kolejki samochodów.
No dzisiaj nie sztuką jest wyprodukować, sztuką jest sprzedać?
Ja dzisiaj też nie mam problemu ze sprzedażą swoich wyrobów. Chociaż wszędzie się mówi o kryzysie. Bo nasz produkt jest wysokogatunkowy i wypromowany przez lata, co jest niezwykle ważne. Proponujemy szeroką rozmiarówkę od 34 do 44. Mamy świadomość tego, że kobiety lubią wyglądać szczupło, i moje projekty to uwzględniają. Ubieramy a nie przebieramy dziewczyny. Doszło do tego, że matki przyprowadzają córki do nas, wiec mamy kolejne pokolenia. To jest dla nas ważne. Od początku stawiałam na własne DNA, od początku też na własną markę.
Seksapil to jedna z pani broni?
Dla mnie seksapil jest zapewne siłą, ale nie wyeksponowany tylko odpowiednio ukryty. Nie mini spódniczka na biznesowym spotkaniu i epatowanie seksualnymi walorami. Wzorem takiego seksapilu jest dla mnie Marlena Dietrich, która ubierała się w długie powłóczyste sukienki. Dlatego seksapil to dla mnie szuka intrygowania, spojrzenie, gest, sposób siadania na kanapie. Mężczyzna musi nas być ciekaw i mieć ochotę na kolejne kontakty.
Ma dość oryginalne podejście do artystycznej próżności. Uważa, ze jest ona obowiązkiem artysty, bo umożliwia twórczość bez ograniczeń. Pokora według Ewy Minge prowadzi w prostej linii do tego, że stajemy się cudzymi uczniami. A próżność dalej sprawia, że jedni nas kochają a inni nas nienawidzą.
Pokora powoduje nijakość. Wielki projektant Versace był przez wiele lat uważany za króla kiczu. Podobnie było ze znanym duetem Dolce&Gabbana. Jeżeli nie zadrzemy do góry nosa to będziemy gotować przez całe życie potrawy pod dyktando innych.
Jakie jest największe niebezpieczeństwo prowadzenia nazwijmy go biznesu modowego?
Jest ich bardzo wiele. Ale sądzę, że złudzenia są bardzo niebezpieczne i po latach prowadzenia biznesu stawiam znak równości pomiędzy złudzeniem a porażką. Nie należy do tego mieszać marzeń. Ja sobie stawiam proste pytanie bez złudzeń-ile na tym można stracić? Czy stać mnie na takie marzenia i czy się nie rozczaruję? Ale uważam, że maksyma – nie chwalić dnia przed zachodem słońca to najlepszą metodą na wszelkie złudzenia, które mogą być zabójcze dla wszelkiego interesu.
Zdaniem Ewy Minge nie należy walić w czambuł polskiej mody i projektantów z czasów PRL-u.
Jak słyszę opinię, ze moda polska zaczęła się 20 lat temu to coś się we mnie gotuje. Ja nie wychowałam się na Diorze ani na Chanel tylko na Antkowiaku, Grażynie Hase i Xymenie Zaniewskiej. W większych miastach istniały salony Mody Polskiej, dla której m.in. Jurek Antkowiak projektował kolekcje. Baśka Hoff była prekursorką marki popularnej i sieciowej sprzedaży w Hofflandach. Sama miałam spodnie w kratę z jej kolekcji. To na ich kolekcjach się uczyłam. Szkoda, że z różnych względów nie przetrwała Moda Polska, Telimena czy Kora. Gdyby pracowali w dzisiejszej rzeczywistości byliby znani na całym świecie.
Kiedy zdecydowała się pani na budowę luksusowej marki?
W pewnym momencie otworzyliśmy własne dwa firmowe salony. Zmniejszyliśmy eksport zagranicę. Zarobiłam sporo pieniędzy, posiadałam zaplecze i wtedy postanowiłam zbudować wysoko pozycjonowaną markę luksusową. Zdałam sobie sprawę z faktu, że, nie miałam szans, jako Ewa Minge z Polski. Nie miałam też aż takich środków otwierać sklepy firmowe na świecie. Ba, aby umieszczać reklamy na stronach Vogue czy Collezcioni za setki tysięcy euro. Bo to są miejsca właściwe dla kreowania marek luksusowych. Polska nie była kojarzona z modą. I ja postanowiłam pokazać światu, że może być inaczej. Zaczęłam od Włoch.
Słynne schody hiszpańskie?
Schody hiszpańskie, na które mnie zaproszono okazały się momentem przełomowym. Pokaz nazywał się Donna Sotolestella – kobieta pod gwiazdami. Nagle znalazłam się obok największych światowych marek. Moja kolekcja miała pójść, jako ósma. I nie poszła. Jako dziewiąta też nie. Wtedy nie wytrzymałam i się popłakałam, popłynął mi makijaż. Kiedy zapowiedziano czternastą, jako rewelację nadal płakałam. I wtedy dotarło do mnie, że to idzie moja kolekcja. Okazało się, że na koniec pokazu zostawia się najlepsze kolekcje.
Co było pani siłą w jaskini modowego lwa?
Ano to, że byłam oryginalna. Nie kopiowałam ani Valentino i nie chciałam być drugim Diorem. Byłam mocno niezrozumiała w Polsce i to okazało się być gwarancją sukcesu na świecie. Ale wracając do schodów to spowodowały one zmianę mojego sposobu myślenia. Nagle miałam okazje obcować ze znakomitymi markami luksusowymi. Poza tym dostałam medialnego doładowania. Dziennik La Republica poświecił mi pół strony, w innych dziennikach też było mnie pełno. Byłam w głównym wydaniu wiadomości RAI cztery minuty, i nagle się zaczęłam zastanawiać – to o mnie? Pojawiły się zdjęcia i zaproszenia na kolejne pokazy Alta Roma. Ale prawdziwym ojcem sukcesu mojego wyjścia na świat jest Stefano Dominella, prezes Alta Moda Alta Roma. Dwa dni po pokazie na schodach hiszpańskich zaprosił mnie na indywidualny pokaz. To był moment przełomowy. Po nim powiedział mi; „Słuchaj Minge, masz swoje DNA, masz swój kod. Rób dalej to, co robisz i nie zmieniaj się, a ja wprowadzę cię na rynek”. To samo powiedział do Piotra Kraśki, który był wówczas korespondentem w Rzymie i robił materiał o najpiękniejszych sukniach świata. Niestety ten materiał nigdy nie ukazał się na antenie. Zamiast mojego pokazano gołą d… modelki…
Po sukcesie włoskim posypały się propozycje jak z rogu obfitości?
Ciężko na to zapracowałam. Dzisiaj już nikogo nie dziwi, że pojawiam się obok wielkich projektantów na haute couture w Paryżu czy Fashion Weekach w Nowym Jorku i Moskwie. Po pierwszym pokazie paryskim nie dowierzałam jak francuska prasa napisała, że jestem taka „francuska”. Po kilku pokazach media zaczęły mnie wymieniać wśród najlepszych marek obok Diora, Chanel, Valentino. Po Rzymie i Paryżu przyszedł czas na Nowy Jork. Tam okrzyknięto mnie bardzo nowojorską. I po jakimś czasie otrzymałam zaproszenie do Moskwy. Pokaz ten uznano za duży sukces i moje kolekcje pojawiły się w Moskwie. Prowadzimy rozmowy z lokalnymi partnerami i nie wykluczamy otwarcia samodzielnego butiku Eva Minge Design w Moskwie. Cieszy mnie i przeżywam orgazmy, kiedy na rozkładówkach najważniejszych czasopism modowych stoję obok Valentino, Diora, Chanela.
Ostatnio media doniosły, że współtworzy pani nowy projekt…
Esotiq& Henderson, spółka posiadająca siec 150 sklepów z bielizną przejęła 51% udziałów w mojej firmie. Wspólnie planujemy budowę pierwszego w Polsce domu mody z ekskluzywnymi markami. Projekt ten zakłada, że oprócz budowy domu mody powstaną także salony z odzieżą, wyposażeniem wnętrz, biżuterią, których to ja jestem głównym projektantem. Dom Mody Eva Minge ma plan budowy 15 własnych salonów firmowych, z droższymi kolekcjami odzieży damskiej, 15 salonów z wyposażeniem wnętrz i z biżuterią. Już wkrótce tez ruszą nowe salony Eva Minge Home, oferujące wyposażenie wnętrz zaprojektowane przeze mnie. Nie przerażają mnie opinie i głosy, że Minge to teraz kafelki, wanny, umywalki, sukienki i farby…. Jak już wspomniałam mam wielka słabość do architektury wyniesioną z dzieciństwa. Ciekawe, dlaczego takich zarzutów nie stawia się Armaniemu. Moim zdaniem to naturalny rozwój.
Co lubi Ewa Minge?
Zegarek – Nie jestem gadżeciarą i nie nosze zegarków.
Ubrania – no wiadomo jakie…
Wypoczynek – Spędzam wakacje w dwojaki sposób. Jak mam już wszystkiego dość to uciekam na pojezierze Drawskie, koło mojego ukochanego Szczecinka. Ale często też Lazurowe Wybrzeże i St. Tropez, Cannes i okolice. Uciekam od miejsc gdzie jestem zapraszano do ciągłego wspólnego fotografowania. Czyli szukam miejscowości, w których jestem nierozpoznawalna.
Kuchnia – Włoska i tajska.
Samochód – Kiedyś miałam przygodę z Porsche, ale jestem wierna marce BMW z największymi silnikami. Czarne w środku i czarne na zewnątrz X6. Szybkie silne samochody a to dlatego, że codziennie musze 100 km dojeżdżać do pracy i wrócić. Pół życia spędzam w samochodzie. Odbierałam moja X6 od dilera i ktoś spojrzał na niego wcześnie i piał z zachwytu, oj jak skonfigurowany, ale facet musi mieć jaja, który go wybrał. Tak to Eva Minge – powiada diler, baba z jajami.